Historia i kultura pon., 01/09/2014 - 21:19

De Pijp (1900): od burdeli i biedy… do dzielnicy marzeń cz.2

Na początku XX wieku de Pijp się ożywia. Przy ulicy Frans Halsstraat pojawiają się nocne kluby. Eduard Jacobs, który wzbogacił się na obróbce diamentów i pomieszkiwał w Paryżu, wraca z Francji zauroczony nowym zjawiskiem: kabaretem.

I to w de Pijp, przy Quellijnstraat 64, zakłada pierwszy holenderski kabaret. Dziś już po nim nie ma śladu, budynek pod tym adresem kilkadziesiąt lat temu się rozleciał, i postawiono tu brzydki nowoczesny gmach. Ale wtedy – to tutaj się „działo”.  

Do nocnych klubów i kabaretu ciągną artyści. Za artystami – prostytutki. Za prostytutkami – nowobogaccy z centrum. A że czynsz tu mimo wszystko wysoki, a w mieszkaniach miejsca sporu, wielu lokatorów wynajmuje na lewo pokoje studentom. W de Pijp z roku na rok robi się mniej nudno. Mieszanka urzędniczo-artystyczno-studencka jest wybuchowa.  

Wokół parku Sarpathipark powstają luksusowe burdele. Dla biedniejszych amatorów płatnego seksu też jest oferta. Ci ciągną do podejrzanych klubów przy Albert Cuypstraat i Govern Flinckstraat. Po ciężkim dniu pracy kucharki, sprzątaczki i pracownice poczty dorabiają tu jako prostytutki. Życie, życie.        
 

W 1912 roku dochodzi kolejna atrakcja: Albert Cuypstraat zamienia się w sześciodniowy targ, gdzie dziś kupić da się wszystko: od egzotycznych owoców i ryb po sprzęt elektroniczny i ubrania. A na północy de Pijp, na rogu Stadhouderskade i Ferdinand Bolstraat, już od lat sześćdziesiątych XIX w. rozrasta się browar niejakiego pana Heinekena. Dziś dawna siedziba giganta na rynku piwa jest jedną z popularniejszych atrakcji turystycznych Amsterdamu. Mieści się tu Heineken Experience, interaktywne muzeum. 
 
Z placem znajdującym się w pobliżu Heineken Experience związana jest pewne anegdota. Ponieważ w okolicy nazwy ulic noszą nazwiska znanych holenderskich malarzy, w 1990 roku doszło do małej afery związanej z nadaniem imienia nowo wówczas powstałemu placu. Plac stoi niedaleko browaru Heinekena, wokół niego znajdziemy dziesiątki pubów, w których piwo leje się litrami – dla mieszkańców było oczywiste: to jest plac Heinekena. Ale zasady są zasadami, stwierdziło miasto.

Po pierwsze, Heineken jeszcze żyje. Żaden problem! – odpowiedzieli zwolennicy placu Heinekena, nazwijmy plac zatem imieniem któregoś z poprzednich Heinekenów, rodzinne imperium Heinekena liczy sobie przecież prawie 150 lat? 
A le jest i druga kwestia, odpowiedziało miasto, przecież ulice i place noszą tu imiona malarzy! To był trudniejszy orzech do zgryzienia, ale Holandia słynie z pomysłowości w kompromisowym rozwiązywaniu problemów.

Marie Heineken, oto nasz ratunek! Gdyby nie jej pokrewieństwo z „tym” Heinekenem, nikt by o tej przeciętnej malarce martwych natur z kwiatkami nie pamiętał. Ale w aferze placowej z 1990 roku jej istnienie okazało się zbawienne. Wilk syty i owca cała. Plac nazwany na cześć malarki i z Heinekenem w nazwie. Obecnie mało kto mówi „Spotkajmy się na Marie Heinekenplein”, gdyż ostatecznie i tak wszystkim kojarzy się on z „tym” Heinekenem, producentem piwa, a nie zapomnianą malarką.

Filmik z de Pijp z lat sześćdziesiątych XX wieku:
 

 

 Andre Hazes, legenda holenderskiej piosenki, urodził się w De Pijp

A piwo leje się w de Pijp strumieniami. Jednym z amatorów tego trunku był choćby urodzony tutaj Andre Hazes – jeden z najbardziej znanych holenderskich piosenkarzy wszechczasów, którego utwory, pełne opowieści o trudach życia, kobietach i zabawie, począwszy od lat siedemdziesiątych do jego śmierci w 2004 roku, usłyszeć można było w prawie każdym pubie. Dziś o związkach Hazesa z de Pijp przypomina stojący tutaj pomnik.  

To, co było dobre w starym de Pijp sprzed stu lat, przetrwało. Atmosfera artystycznej bohemy z bogatym życiem nocnym jest tu obecna i dzisiaj.

To, co było w starym Pijp złe, powoli odchodzi w przeszłość. W miejsce najstarszych i najbardziej grożących zawaleniem kamienic, zbudowano nowe gmachy. Wewnątrz luksusowe i przestronne, z zewnątrz – pasujące do dominującego tu architektonicznego stylu. 

Opinia radosnej, „spoko” dzielnicy, nadal przyciąga studentów, artystów i osoby wykonujące kreatywne zawody. Drogie, nowoczesne mieszkania znajdują jednak innych kupców – dobrze zarabiających trzydziestoparolatków, którzy po 10 godzinach w biurze, cenią sobie lekko alternatywną, pełną luzu i zabawy atmosferę, panującą w tutejszych kawiarniach, pubach i klubach.

Idealistyczny architekt Niftrik nie przewraca się zatem w grobie. Willi, szerokich alej i nowego centrum Amsterdamu w de Pijp nie ma. Ale nieco „paryskiej”, swobodnej atmosfery tu znajdziemy.

Sz.B.