ndz., 04/11/2012 - 21:32

Trzy pytania do Bożeny van Mierlo-Dulińskiej, autorki powieści "Rozbitkowie"

W Holandii mieszka od 35 lat, więc o życiu polskiego emigranta w tym kraju powiedzieć może wiele. Jeszcze więcej do przekazania ma na temat polskich żołnierzy, którzy w trakcie drugiej wojny światowej – walcząc m.in. pod rozkazami generała Maczka – wyzwalali Holandię z rąk niemieckiego okupanta.

Sięgnęła więc po pióro i tak powstała powieść Rozbitkowie, napisana najpierw po angielsku, później przełożona na polski. Powieść o fascynujących losach polskiego żołnierza, trafiającego z Polski przez Syberię, Bliski Wschód, Afrykę i Szkocję do Holandii. I jego córce, Polce mieszkającej w Holandii i zmagającej się zarówno z traumą wojenną ojca, jak i z życiem emigrantki w kraju, w którym wiedza o Polsce i Polakach nie jest oszałamiająca.

Oto nasza rozmowa z panią Bożeną van Mierlo-Dulińską, autorką Rozbitków.

MojaHolandia: Pani powieść porusza dwa tematy. Pierwszy to losy polskich żołnierzy walczących w trakcie II wojny światowej poza granicami kraju i ich udział w wyzwoleniu Holandii. Drugi to życie polskiej imigrantki w Holandii.

Dlaczego zdecydowała się Pani właśnie na taką konstrukcję powieści? Czy wybierając tych bohaterów chciała Pani powiedzieć: bez względu na powody, życie poza granicami kraju ojczystego – czy to życie żołnierza przelewającego krew na dalekich frontach czy to imigranta robiącego  karierę za granicą i zakładającego tu rodzinę – to zawsze swego rodzaju życie „rozbitka”?
 
Bożena van Mierlo-Dulińska: Angielska wersja książki ma tytuł "Somewhere Somehow", co dla mnie obrazuje los nie tylko maczkowców i Polaków na obczyźnie, ale ludzi w ogóle. W sensie: los / życie serwuje nam to i owo, a my musimy sobie jakoś z tym radzić. Gdy przyszło mi tytuł Somewhere Somehow przetłumaczyć na język polski, byłam w kropce. Dosłowne tłumaczenie Gdzieś jakoś nie brzmi ładnie. W motcie do rozdziału 13. zacytowałam  Adama Mickiewicza, który porównuje polskich emigrantów do rozbitków. Uznałam, że w polskiej wersji to właśnie słowo oddaje treść książki.

Jest oczywiste, że jako emigranci nie jesteśmy „u siebie”. Zapamiętałam słowa żony generała Maczka, która po wielu, wielu latach pobytu w Szkocji powiedziała, że ciągle czuje się jako „ta obca”. Do tego dochodzi jeszcze miejsce przyznawane Polakom na liście cudzoziemców. Piszę o tym w książce i tak jest naprawdę: uliczny muzykant z Wielkiej Brytanii jest w większym poszanowaniu u Holendrów niż polski inżynier pracujący przy budowie nowego dworca głównego w Hadze. Muszę jednak szybciutko dodać, że taką postawę przyjmujemy wszyscy, że jest ona uniwersalna. Włocha czy Anglika, który osiedlił się w Polsce, traktujemy inaczej niż Ukraińca czy Rumuna, nieprawdaż?

Obok postaci Ojca, mamy w Rozbitkach jego córkę Annę. Dlaczego? W szkole podstawowej miałam koleżankę, której tato był represjonowany za swoje członkostwo w AK. Mężczyznę tego widziałam tylko raz, gdy przyszłam do koleżanki po jakiś zeszyt. Leżał na kanapie z pochmurną twarzą, patrzył na sufit. Na moje dzień dobry nie odpowiedział. Chodziłyśmy na paluszkach, rozmawiałyśmy ściszonymi głosami. Matka koleżanki również. Potem po latach zaczęłam się zastanawiać, jaki wpływ miała na moją koleżankę powojenna depresja jej ojca. W jaki sposób jego okaleczone życie wpłynęło na jakość jej życia. Stąd Anna - przedstawicielka drugiego pokolenia ofiar wojennych. 

MH : Wróćmy do tematu wojennego. Czy w Pani opinii wiedza Holendrów na temat udziału polskich żołnierzy w odzyskaniu przez Holandię wolności jest za mała?

 

Czy dlatego napisała Pani Rozbitków najpierw po angielsku? Ponieważ chciała Pani przypomnieć zagranicznemu czytelnikowi: nie zapominajcie o poświęceniach Polaków, którzy 70 lat temu przelewali za was krew, a których później tak łatwo oddaliście pod panowanie Stalina?  

Bożena van Mierlo-Dulińska: Na to, że książkę napisałam w języku angielskim złożyły się dwie rzeczy: w latach 90-tych językiem angielskim najczęściej się posługiwałam, oraz to, że zauważyłam jak niewiele przeciętny Holender o Polsce i o maczkowcach wiedział.

Holendrzy bardzo lubią podróżować, ale do Polski w tym czasie nie wypuszczali się. Ciągle królowały wśród nich stereotypy: w Polsce jest bieda, brak wolności, zacofanie. Jeśli telewizja holenderska pokazywała coś z Polski, to był to albo stary mężczyzna idący wzdłuż drogi z wiązką patyków na plecach, albo bezzębna babcia sprzedająca coś na targu. Kamera nie pokazywała już wolnostojących, jednorodzinnych domków, które chłop z patykami zapewne mijał, a na które większość Holendrów nie mogłaby sobie pozwolić, ani elegancko ubranych Polek, które od bezzębnych babć kupowały na przykład świeże jajka.

Jeśli chodzi o wiedzę Holendrów o maczkowcach, to uwaga jednego z moich kursantów, pana w wieku 70 lat, spowodowała, że postanowiłam Zachód „dokształcić”. Pan ten powiedział z nieukrywaną ironią w głosie: „Jeśli polscy żołnierze tak bardzo za ojczyzną tęsknili, to dlaczego tylu ich zostało po wojnie w Bredzie?”

Po powrocie do domu chwyciłam za pióro.

MH: Główna bohaterka Rozbitków jest, podobnie jak Pani, anglistką, pochodzi z Polski i od lat mieszka w Holandii. W jakim stopniu Pani powieść jest autobiograficzna, a w jakim stopniu to fikcja? Czy Pani ojciec też walczył poza granicami kraju w trakcie drugiej wojny światowej?

I czy podpisałaby się Pani pod wszystkimi stwierdzeniami głównej bohaterki Anny, która często bywa krytyczna wobec Holendrów i ich stosunku do imigrantów z naszej części Europy? Co, Pani zdaniem, Holendrzy tak na prawdę myślą o Polakach mieszkających w Holandii?
 
Bożena van Mierlo-Dulińska: Tak jak ja, Anna to mieszkająca w Holandii polska anglistka. Jej rzeczywistość to moja rzeczywistość i przez to była łatwa do opisania. Reszta życia Anny to fikcja.

Maczkowcy to już odrębny, trudny do opisania temat. Aby zrozumieć mechanizm wojny musiałam przeczytać wiele książek i wysłuchać opowieści wielu weteranów. Próbowałam wyobrazić sobie uczucia i myśli ludzi zaskoczonych przez wojnę.

Mój ojciec nie był maczkowcem; był za młody żeby w ogóle być żołnierzem. Mój dziadek natomiast, był w Korpusie Ochrony Pogranicza, na wschodzie kraju, ale o wojnie opowiadał rzadko i ogólnikowo. Nie mogłam go zapytać, czy bał się patrolować w nocy. Albo co czuł, gdy Sowieci zaatakowali jego strażnicę. W ten sposób z dziadkiem w tamtych czasach się nie rozmawiało. Może teraz też nie. Odpowiedzi szukałam więc we własnej głowie i w sercu, wyobrażając sobie siebie w mundurze i z karabinem w ręku.

Zarówno Anna jak i jej przyjaciółka Barbara są krytyczne wobec Holendrów. Pamiętajmy jednak, że są to Holendrzy z lat 80 i 90-tych. Polaków (a raczej Polek) w Holandii nie było wtedy wielu. Holendrzy postrzegali nas bardziej jako ciekawostkę przyrodniczą niż jakieś ekonomiczne zagrożenie. I pod każdym względem uważali się za lepszych od nas.

Teraz, oczywiście, Holendrzy wiedzą o Polakach i Polsce o wiele więcej. Odwiedzają nasz kraj. Zatrudniają nas w szklarniach. Stereotypowy obraz Polski ciągle jednak istnieje, o czym świadczyć mogą uwagi typu: „Na ulicach Warszawy widziałem dużo osób z telefonami komórkowymi!”, albo „Widziałam Polki ładniej ubrane niż ja!”. A co myśleć o rozmowie dwóch holenderskich dziewczyn w samolocie krążącym nad Balicami w przygotowaniu do lądowania: „Nawet ładne te domy!”, powiedziała jedna. „Dalej od lotniska są pewnie mniej ładne. Te tutaj wybudowano zapewnie dla zmylenia turystów z Zachodu”, powiedziała druga.      



BOŻENA VAN MIERLO-DULIŃSKA
Krakowianka, z wykształcenia anglistka, od 1977 roku mieszka w Holandii. W latach 90-tych zainteresowała się losami wojennymi byłych żołnierzy generała Maczka, którzy po wojnie zamieszkali w holenderskim mieście Breda. Jednego z nich oraz jego córkę uczyniła głównymi bohaterami swojej powieści Rozbitkowie.

Angielska wersja Rozbitków pod tytułem Somewhere Somehow wydana zostanie wkrótce przez to samo wydawnictwo, co polskie tłumaczenie książki - Ludową Spółdzielnię Wydawniczą.

Już wkrótce na naszych łamach: recenzja książki i konkurs z "Rozbitkami" jako nagrodami!